czwartek, 30 kwietnia 2009

Bruksizm i TMJ wrogami publicznymi numer jeden?

PUBLIC DOMAIN, WIKIMEDIA COMMONS
Temat bruksizmu i TMJ (Temporomandibular Joint Disorder) jest mi niestety dobrze znany. W dużej mierze z przymusu. Prawda jest jednak taka, że lepiej o nim wiedzieć więcej niż nic, a to dlatego, że bruksizm, będąc chorobą cywilizacyjną, dotyczy praktycznie każdego mieszkańca Zachodu. Dlaczego akurat Zachodu? Wiąże się to ze wszystkim tym, co możemy określić jako zachodni styl życia: pośpiech, stres, kwadrylion rzeczy na głowie, stres, niedostatek snu, stres, złe odżywianie się, za mało ruchu, stres (!), brak umiejętności zarządzania własnymi (w tym przypadku głównie tymi negatywnymi) emocjami i, niespodzianka, stres.

Stres, jak widać, ma tu kluczowe znaczenie, bo właściwie cały problem bruksizmu i TMJ ma swój początek w destrukcyjnym działaniu stresu, któremu nie potrafimy dać ujścia. Wszystkie wyżej wymienione czynniki są albo przyczyną albo skutkiem stresu. Być może problem odstresowania się nie jest tutaj nawet najważniejszy, a znacznie poważniejszy jest fakt, że nasze życie jest wypełnione po brzegi nienaturalnymi z punktu widzenia świata zwierzęcego stresorami, które oddziałują na nas każdego dnia na nowo. Łatwo dojść zatem do wniosku, że doraźne odstresowywanie się, choć lepsze niż nic, nie może być jednak uznane w tym przypadku za prawdziwe remedium, jeśli nie usuwamy zewnętrznych przyczyn powodujących stres. Przyczyn, których tak naprawdę nie jesteśmy w stanie usunąć, bo musielibyśmy przestać uczestniczyć w życiu zachodniego społeczeństwa i przenieść się do pustelni w środku puszczy lub, jeszcze lepiej, do buddyjskiego klasztoru. Wszystko to brzmi fatalnie? Chciałbym napisać, że sytuacja jednak nie jest tak zła, jak mogłoby się wydawać, jednak myślę, że jest gorzej, niż myślimy.

Jest źle z dwóch powodów. Po pierwsze, profilaktyka bruksizmu i TMJ wymaga nie tyle uwzględnienia w swoim życiu czynności przeciwdziałających stresowi, co zmiany całego lajfstajlu, co się wiąże zarówno z regularnym odstresowywaniem się w aspekcie fizycznym, czyli uprawianiem sportu i generalnie dużą ilością ruchu, jak i z umiejętnością kontrolowania naszych emocji (i tu mógłby wkroczyć do akcji pan Goleman ze swoją słynną EQ). Te dwa aspekty, fizyczny i psychiczny, jeśli stanowią stałą część naszego życia, to pozwolą uchronić się przed negatywnymi skutkami życia w naszej, nota bene chorej, kulturze. Nie ma co ukrywać; jest to trudne do osiągnięcia i mało kto nas tego uczy (mówię tu szczególnie o zarządaniu naszymi emocjami).

Drugi powód jest, niestety, o wiele poważniejszy. Świadomość problemu i wiedza na jego temat jest w Polsce, nie ma co ukrywać, na niskim poziomie. I mowa tu zarówno o społeczeństwie w ogóle, jak i fachowcach w dziedzinie, którzy często nie traktują tej poważnej choroby cywilizacyjne poważnie. Coś o tym wiem, bo ja i moi bliscy zjeździli cały nasz piękny kraj w związku z poważnymi problememi związanymi z TMJ i mogę powiedzieć, że mam przekrojowy obraz sytuacji na wielu szczeblach lekarskich specjalności.

Jeśli chodzi o Polskę, to zagadnienie bruksizmu i TMJ to kwestia ostatniej dekady (o ile!). Na świecie, i mowa tu o USA, które przodują w leczeniu tych schorzeń, a w szczególności stanu Kalifornia, który z kolei prawdopodobnie przoduje w tej kwestii w USA, świadomość problemu i próby jego rozwiązania to kwestia chyba ostatnich kilkudziesięciu lat.

No dobrze, rozpisałem się, a nie wyjaśniłem, w czym w ogóle tkwi problem. Pewnie dlatego, że wydaje mi się, iż każdy coś o nim słyszał. Sam bruksizm polega m.in. na patologicznym zgrzytaniu zębami, przede wszystkim podczas snu. Nadmierny stres powoduje, że organizm "wyładowuje" go w nocy, trąc zębami górnymi o zęby żuchwy. Oczywiście, sytuacja, w której zęby łuku górnego i dolnego są w kontakcie jest całkowicie nienaturalna i patologiczna, ponieważ nigdy, przenigdy, nie powinno dojść do tego, by zęby się stykały. Są one najbliżej siebie podczas rozgryzania pokarmu, ale nawet wtedy istnieje między nimi bariera tworzona przez jedzenie, które zapobiega wejściu zębów w kontakt ze sobą. Dlatego czynności takie, jak zgrzytanie zębami, zaciskanie szczęk lub obgryzanie paznokci prowadzą do ścierania zębów i nadwyrężania mięśni i samego stawu skroniowo-żuchwowego.

Konsekwencje wbrew pozorom nie ograniczają się do samego uzębienia i degeneracji stawu skroniowo-żuchwowego, choć powiedziałbym, że tutaj leży największy problem, ale o tym za chwilę. Poważnym skutkiem takiego nocnego tarcia jest to, że zamiast obudzić się wyspanymi i pełnymi sił, budzimy się jeszcze bardziej zmęczeni, niż się kładliśmy, co wiem z własnego doświadczenia. Silny bruksizm często prowadzi do powstania stanu chronicznego zmęczenia. Wyobraźmy sobie noc za nocą, kiedy organizm zamiast odpoczywać i się regenerować, walczy ze stresem, który zbiera się w nim całymi dniami, tygodniami i miesiącami. Po całonocnym zgrzytaniu, człowiek budzi się z migreną, obolałymi mięśniami skroniowo-żuchwowymi, bolącymi i zeszlifowanymi zębami i poczuciem ogólnego wyczerpania.

Wracając do głównych konsekwencji bruksizmu, czyli jego oddziaływania na uzębienie i stawy skroniowo-żuchwowe. Sprawa ma się tak, że oczywiście na początku najbardziej cierpią zęby. Często są obolałe i pod ropą, z biegiem lat, nieleczony bruksizm doprowadza do ich zniszczenia: chwieją się i stają się zupełnie starte w miejscach, w których przez lata zgrzytanie było najsilniejsze. Potem degeneracji ulegają stawy skroniowo-żuchwowe: przy (bolesnych) ruchach szczęki słychać słynne już w świecie TMJ "tikanie," a żuchwa ma ograniczoną ruchliwość. To właśnie moment, w którym bruksizm prowadzi do powstania dysfunkcji stawu skroniowo-żuchwowego, czyli TMJ (Temporomandibular Joint Disorder).

No dobrze, to tyle, jeśli chodzi o ten wstępny post. Więcej na ten temat już wkrótce, bo nie ma sensu wszystkiego wciskać w jeden wpis. Dodam jeszcze tylko, że jeśli ktoś uważa, że problem nie jest aż tak powszechny, to zwróćcie uwagę na twarze ludzi. Tak ogólnie. Zobaczycie, że wielu ma mniej lub bardziej zdeformowane okolice ust, co wynika właśnie z problemów ze zgryzem i bruksizmem. Wielu takich ludzi podobno nie odczuwa żadnych dolegliwości z tym związanych i tak po prostu żyją, choć wydaje mi się, że nie przypisują oni swoich dolegliwości, jak np. migreny czy nieustannego zmęczenia, do spraw związanych z zaciskaniem szczęk i problemów ze stawami skroniowo-żuchwowymi. Faktem jest, że bruksizm i TMJ to choroby cywilizacyjne i każdy, mniej lub bardziej, okresowo lub cały czas, doświadcza ich destrukcyjnego działania, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy.

Choć to też temat na osobny post, to na pytanie co robić, by do tego wszystkiego nie doszło, odpowiedź jest (pozornie) prosta: zdusić problem w zarodku. Stłamsić chorobę na poziomie bruksizmu i nie dopuścić do jej postępu. Jak? Chyba tylko poprzez zmianę całego lifestyle'u, jak już napisałem, oraz poprzez świadome samouspokajanie organizmu. Mi to w całkiem dużym stopniu pomogło. Jednak, jak zawsze, łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Trzymajcie się!
Czytaj cały wpis »»»

środa, 29 kwietnia 2009

Różeniec górski - roślina (prawie) cudowna

© Jerzy Opioła @ Wikimedia Commons
Podczas gdy wielu ludzi wprost rozpływa się nad właściwościami różeńca górskiego, zwanego też arktycznym lub złotym korzeniem, ja muszę przyznać, że dla mnie jest to jedno z największych rozczarowań, jeśli chodzi o suplementy diety. Ale o tym za chwilę. Wypada najpierw napisać słowem wstępu, że złoty korzeń to roślina prawie cudowna, która, jeśli wierzyć badaniom i słowu pisanemu, potrafi zwiększyć ogólną wydajność ludzkiego organizmu na tyle, by podbić Amerykę, jak to się stało w przypadku Wikingów, którzy rzekomo wieczorami parzyli sobie herbatki z korzenia, popijając nimi mięso dzika.

Korzeń, któremu Carl von Linne nadał nazwę Rhodiola rosea, ma poprawiać wydajność zarówno psychiczną, jak i fizyczną. Pomaga w nauce, polepsza pamięć, sprawia, że szybciej myślimy i kojarzymy. Podobno wyostrza też słuch i wzrok. W kwestiach fizycznych, usuwa zmęczenie mięśni oraz zapewnia ich o wiele dłuższą pracę. Wspomaga i przyspiesza regenerację organizmu oraz przeciwdziała skutkom stresu. Istne panaceum. Warto też wspomnieć, że najnowsze badania donoszą o jego silnych antyoksydacyjnych właściwościach, co dodaje całej historii charakteru antynowotworowego. Dostępne są zresztą wyniki badań nad zwierzętami, które to potwierdzają.

Korzeń znali starożytni Grecy i Rzymianie. Znali go również, jak już wspomniałem, wyznawcy Thora. Mieszkańcy Syberii piją z niego napary i spożywają go od setek lat. Jedzą go Eskimosi. W Rosji robi się nawet z niego nalewki, co jest podwójnie korzystne z oczywistych względów ;) Podobno rosyjski odpowiednik naszego NFZ refunduje takie korzenne trunki. Chińczycy mieli organizować całe wyprawy na Syberię tylko w celu zdobycia tej cudownej rośliny.

Różeniec jest zaliczany do adaptogenów i nie jest środkiem stymulującym. W przeciwieństwie do stymulantów, nie wprowadza organizmu w nienaturalnie pobudzony stan, wręcz przeciwnie: wyczytałem gdzieś, że jako adaptogen, korzeń ma działanie normalizujące, co oznacza, że niezależnie od tego, czy w naszym organizmie poziom jakiegoś związku jest zbyt wysoki, czy zbyt niski, różeniec doprowadzi do osiągnięcia jego stanu normalnego. Kłóci się to z tym, co niektórzy piszą o jego wpływie na neuroprzekaźniki, np. serotoninę. Choć w wielu miejscach czytamy po prostu, że reguluje ich poziom, to często pisze się o tym, że korzeń zwiększa ich ilość. W każdym razie ta właściwość sprawia, że korzeń wykazuje działanie antydepresyjne i ogólnie poprawia nastrój. Podobnie jak żeń-szeń, ta cudowna roślina wspomaga także funkcje seksualne, jednak mówi się, że różeniec działa od niego zdecydowanie szybciej. Już jednorazowa dawka ma sprawiać, że odczujemy przypływ sił i odświeżenie umysłu, a nasze ciało będzie mogło pracować dłużej i wydajniej.

Z różeńcem walczę od około dwóch lat. Rzeczywiście, człowiek czuje się po nim pobudzony, jednak w moim przypadku nie jest to pobudzenie w pozytywnym sensie. Powiedziałbym, że to pewnego rodzaju nerwowość. Po ok. dwóch tygodniach przyjmowania róźeńca odczuwam dziwne, krótkotrwałe stany lękowe i depresyjne. Bardzo dziwne, biorąc pod uwagę, że ma działać wręcz odwrotnie. Podchodziłem do złotego korzenia już dwukrotnie i za każdym razem kończyło się tak samo. Bez korzenia czuje się lepiej. Myślę jednak, że wspaniałe rzeczy, jakie o nim piszą, popchną mnie kiedyś do kolejnej próby. W końcu do trzech razy sztuka, prawda?

PS. Myślicie, że energetyzujący napój Panoramiksa, który uskrzydlał Asteriksa, był wywarem z różeńca? Daję głowę, że tak!
Czytaj cały wpis »»»