środa, 29 kwietnia 2009

Różeniec górski - roślina (prawie) cudowna

© Jerzy Opioła @ Wikimedia Commons
Podczas gdy wielu ludzi wprost rozpływa się nad właściwościami różeńca górskiego, zwanego też arktycznym lub złotym korzeniem, ja muszę przyznać, że dla mnie jest to jedno z największych rozczarowań, jeśli chodzi o suplementy diety. Ale o tym za chwilę. Wypada najpierw napisać słowem wstępu, że złoty korzeń to roślina prawie cudowna, która, jeśli wierzyć badaniom i słowu pisanemu, potrafi zwiększyć ogólną wydajność ludzkiego organizmu na tyle, by podbić Amerykę, jak to się stało w przypadku Wikingów, którzy rzekomo wieczorami parzyli sobie herbatki z korzenia, popijając nimi mięso dzika.

Korzeń, któremu Carl von Linne nadał nazwę Rhodiola rosea, ma poprawiać wydajność zarówno psychiczną, jak i fizyczną. Pomaga w nauce, polepsza pamięć, sprawia, że szybciej myślimy i kojarzymy. Podobno wyostrza też słuch i wzrok. W kwestiach fizycznych, usuwa zmęczenie mięśni oraz zapewnia ich o wiele dłuższą pracę. Wspomaga i przyspiesza regenerację organizmu oraz przeciwdziała skutkom stresu. Istne panaceum. Warto też wspomnieć, że najnowsze badania donoszą o jego silnych antyoksydacyjnych właściwościach, co dodaje całej historii charakteru antynowotworowego. Dostępne są zresztą wyniki badań nad zwierzętami, które to potwierdzają.

Korzeń znali starożytni Grecy i Rzymianie. Znali go również, jak już wspomniałem, wyznawcy Thora. Mieszkańcy Syberii piją z niego napary i spożywają go od setek lat. Jedzą go Eskimosi. W Rosji robi się nawet z niego nalewki, co jest podwójnie korzystne z oczywistych względów ;) Podobno rosyjski odpowiednik naszego NFZ refunduje takie korzenne trunki. Chińczycy mieli organizować całe wyprawy na Syberię tylko w celu zdobycia tej cudownej rośliny.

Różeniec jest zaliczany do adaptogenów i nie jest środkiem stymulującym. W przeciwieństwie do stymulantów, nie wprowadza organizmu w nienaturalnie pobudzony stan, wręcz przeciwnie: wyczytałem gdzieś, że jako adaptogen, korzeń ma działanie normalizujące, co oznacza, że niezależnie od tego, czy w naszym organizmie poziom jakiegoś związku jest zbyt wysoki, czy zbyt niski, różeniec doprowadzi do osiągnięcia jego stanu normalnego. Kłóci się to z tym, co niektórzy piszą o jego wpływie na neuroprzekaźniki, np. serotoninę. Choć w wielu miejscach czytamy po prostu, że reguluje ich poziom, to często pisze się o tym, że korzeń zwiększa ich ilość. W każdym razie ta właściwość sprawia, że korzeń wykazuje działanie antydepresyjne i ogólnie poprawia nastrój. Podobnie jak żeń-szeń, ta cudowna roślina wspomaga także funkcje seksualne, jednak mówi się, że różeniec działa od niego zdecydowanie szybciej. Już jednorazowa dawka ma sprawiać, że odczujemy przypływ sił i odświeżenie umysłu, a nasze ciało będzie mogło pracować dłużej i wydajniej.

Z różeńcem walczę od około dwóch lat. Rzeczywiście, człowiek czuje się po nim pobudzony, jednak w moim przypadku nie jest to pobudzenie w pozytywnym sensie. Powiedziałbym, że to pewnego rodzaju nerwowość. Po ok. dwóch tygodniach przyjmowania róźeńca odczuwam dziwne, krótkotrwałe stany lękowe i depresyjne. Bardzo dziwne, biorąc pod uwagę, że ma działać wręcz odwrotnie. Podchodziłem do złotego korzenia już dwukrotnie i za każdym razem kończyło się tak samo. Bez korzenia czuje się lepiej. Myślę jednak, że wspaniałe rzeczy, jakie o nim piszą, popchną mnie kiedyś do kolejnej próby. W końcu do trzech razy sztuka, prawda?

PS. Myślicie, że energetyzujący napój Panoramiksa, który uskrzydlał Asteriksa, był wywarem z różeńca? Daję głowę, że tak!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz