sobota, 2 maja 2009

Biegiem po wydajniejszą jazdę rowerem

© heyjules45 @ flickr, Creative Commons
Jakiś czas temu pojawiły się w sieci "naukowe" doniesienia o zagrożeniach, czyhających na zapalonych rowerzystów. Twierdzono w nich, że rower, rozwijając mięśnie, zaniedbuje układ kostny i stawy. Nie ma w tym w zasadzie nic dziwnego, bo wiadomo, że jedną z zalet (normalnej) jazdy rowerem jest właśnie jej nieobciążający charakter. Nie ma też nic zaskakującego w twierdzeniu, że rozwinięte mięśnie plus słabe kości i słabe stawy to niczym silnik Maserati w budzie Trabanta. Problem tych "naukowych" nowin leżał chyba w sposobie ich przedstawienia przez media. Ukazano jazdę rowerem, jak gdyby była przyczyną osteoporozy i kłopotów ze stawami. Rowerzysta jawił się jako człowiek bardziej narażony na te schorzenia niż "zwykły", mało aktywny fizycznie, "piechur". Sugestia dla rowerzystów była więc następująca: łączcie kolarstwo z innymi formami aktywności, bardziej oddziałującymi na kości i stawy. I ten wpis chciałbym poświęcić tej właśnie uwadze.

Osobiście nigdy nie byłem zwolennikiem biegania. Wynikało to z różnych doniesień, które przedstawiały tę formę aktywności jako zbyt obciążającą stawy nóg, a przede wszystkim kolana. Przeciwnicy biegania proponowali w zamian uprawianie np. powerwalkingu. Osobiście, odczuwając drobne dolegliwości właśnie w kolanach, nigdy nie rozważałem biegania jako sportu dla mnie. Do czasu.

Zawsze uważałem, że jazda na rowerze jest wystarczająca. W końcu i kolarstwo, i bieganie to sporty aerobowe, a jeśli można uniknąć niebezpiecznych przeciążeń, to po co biegać? ;) Empiria jednak wykazała, że bieganie jest zupełnie inne od rowerowania, również pod względem aerobowym. Osobiście czuję się po 40 minutach biegu inaczej dotleniony niż po kilkudziesięciu czy stu kilometrach jazdy rowerem. "Inaczej" w tym akurat przypadku oznacza... no cóż, lepiej. Ciężko to stwierdzić komuś, kto przekłada rower ponad wszystko inne.

W myśl zasady, że praktyka czyni mistrza, uważałem, że najlepszą metodą na poprawę mojej kolarskiej kondycji jest po prostu jeździć więcej. Nie było z tym specjalnego problemu, jako że lata intensywnej jazdy sprawiły, że osiąganie dystansów 140 km jednego dnia (zaznaczmy, że na rowerze xc z oponami 2.1) nie stanowiło problemu. Okazało się jednak, że można lepiej. Po kilku miesiącach biegania 3 razy w tygodniu po 40-60 minut zauważyłem, że moja wydajność na rowerze jest dużo większa. Powiem, że nigdy nie jeździło mi się tak dobrze, jak teraz. Średnie prędkości na dystansie 50 km (głównie asfalt i leśne dukty) urosły z ~22-23 km/h do ~25-26 km/h. Faktem jest, że na taką poprawę mają wpływ też inne czynniki, np. dieta. Uważam jednak, że w moim przypadku kluczową rolę odegrał właśnie jogging.

Bieganie traktuję w tej chwili jako aktywność komplementarną względem kolarstwa. Choć rowerem często jeżdżę dla samego jeżdżenia, to biegam głównie pod kątem wydajności podczas jazdy. Jeśli zastanawiasz się, rowerzysto, czy zacząć biegać (takie pytanie czasem pada na rowerowej grupie dyskusyjnej zwanej preclem), to moja odpowiedź brzmi: naprawdę warto spróbować!

PS. Tym, którzy skojarzyli "rower xc na gumach 2.1" i "głównie asfalt", mam do powiedzenia jedno: niektórych przypadłości nie sposób leczyć ;) Co tu dużo mówić: to jak SUV-y w mieście...

1 komentarz:

  1. Moja rodzina też prowadzi podobny tryb; bieganie i jazda na rowerze, dodatkowo jak tylko się da pielęgnujemy wizyty na basenie i dużo, dużo pływania. Niestety czasami musimy ratować się też jakimś wspomagaczem - lata tego wymagają, jak każdy sprzęt tak i nasz organizm zużywa swoje siły szybciej niżbyśmy tego chcieli.

    OdpowiedzUsuń