niedziela, 31 maja 2009

Sok wiśniowy na obolałe mięśnie sportowców

Picie soku z wiśni znacząco redukuje ból mięśni, powstały w wyniku ćwiczeń, donoszą naukowcy z Health & Science University w Oregonie. Badania objęły biegaczy, którym zarówno tydzień przed, jak i w ciągu samego biegania na długich dystansach, podawano sok wiśniowy. W skali bólu mięśni od 0 do 10, grupa ćwiczących oceniała swój ból na mniejszy o 2 punkty od tego, jaki odczuwała druga grupa, która piła soki z innych owoców. Takie działanie badacze przypisują antocyjanom zawartym w wiśniach.

Antocyjany są flawonoidami, które wykazują silne działanie przeciwzapalne, stąd kojący wpływ wiśni na przemęczone i obolałe mięśnie biegaczy. Te flawonoidy odpowiadają także za czerwony kolor tych owoców. Naukowcy mają nadzieję, że dalsze badania pozwolą w przyszłości zastąpić stosowane przez sportowców niesteroidowe leki przeciwzapalne takimi naturalnymi produktami, jak sok wiśniowy. Inne badanie tych samych uczonych pozwala przypuszczać, że wiśnie mogą pozytywnie wpływać na zapalenia związane z chorobami serca, artretyzmem i być może nawet dawać ulgę chorym na fibromialgię.


Źródło:
www.medicalnewstoday.com
Czytaj cały wpis »»»

niedziela, 24 maja 2009

Magnezem w (kliniczną) depresję

Zdarza się czasem, że przemierzając Internet, natrafimy na strony naprawdę wartościowe. Najczęściej są to dzieła jednostek lub niewielkich grup ludzi, rzadziej wielkie projekty. Zazwyczaj twórcy przekazują nam swoją wiedzę zdobytą drogą osobistych doświadczeń--jest to rodzaj wiedzy chyba najbardziej ceniony. A co jeśli w jednej osobie połączy się doświadczenie oraz dusza uczonego? Trudno o lepszą kombinację. Doświadczenie jest wtedy podbudowane przykładami z literatury oraz badaniami naukowymi. Jednym z takich miejsc w sieci jest strona George'a Eby'ego. Pan Eby jest nie do końca emerytowanym naukowcem i wynalazcą z Teksasu. Jest światowym liderem w leczeniu przeziębień cynkiem, a jego strona jest nieprzebranym źródłem informacji m.in. dla innych uczonych, lekarzy i farmaceutów. Jedna z podstron jest wyjątkowo interesująca, przynajmniej dla mnie, jako że prezentuje skuteczne leczenie nawet ciężkich (klinicznych) depresji dużymi dawkami magnezu.

Odkąd znalazłem tę stronę, nie potrafię ogarnąć ogromu zawartych na niej informacji. Sama podstrona o leczeniu depresji magnezem ma w sumie długość 180 zwykłych stron. Znajdziemy tam nie tylko informacje o zbawiennym wpływie magnezu w stanach depresyjnych i lękowych, ale również mnóstwo informacji pokrewnych: od zagadnień, dotyczących biodostępności różnych form magnezu po działanie różnych antydepresantów i leków. Jako że ta podstrona jest tak obszerna, zdecydowałem się wybrać kilka, według mnie ciekawych, punktów.

Magnez jako najskuteczniejszy lek na depresję
We wpisie pt. "Magnez zupełnie niezbędny dla zdrowia ciała i umysłu" było m.in. o wielkiej roli, jaką pełni magnez w funkcjonowaniu układu nerwowego. Właśnie to (obszernie i ciekawie) opisuje pan Eby. Pan Eby pisze tak (nie zawsze tłumaczę dosłownie, najczęściej parafrazuję):
  • Badania laboratoryjne, polegające na usunięciu z diety myszy magnezu na okres kilku tygodni, wykazały, że niedobór tego pierwiastka sprawia, że gryzonie zaczynają wykazywać zachowania depresyjne. Zanotowano u nich również objawy niepokoju.
Jeśli ktoś nigdy nie odczuwał skutków niedoboru magnezu, to może to stanowić dla takiej osoby pewien dowód, że depresja i magnez są mocno powiązane.

Dalej czytamy, że wiele badań naukowych (przeprowadzanych jednak na małą skalę) wykazało, że magnez jest skuteczny w leczeniu:
  • Różnego rodzaju depresji: klinicznych depresji, stanów mieszanych, opornych na leczenie stanów maniakalnych, zaburzeń afektywnych dwubiegunowych i epilepsji.
  • Niepokoju.
  • Powiązanych z nimi nerwic.
Pan Eby pisze, że patologiczny niedobór magnezu kryje się za większością chorób psychicznych. Dodatkowo:
  • Dzięki spektroskopii NMR (jądrowego rezonansu magnetycznego) wiemy, że poziom magnezu w mózgach osób z depresją oporną na leczenie jest wyjątkowo niski. U tych osób to właśnie niedobór magnezu jest przyczyną depresji. NMR jest bezpieczną i miarodajną metodą badania poziomu magnezu w mózgu.
Pan Eby zaznacza, że:
  • Niedobór magnezu niekoniecznie jest jedyną przyczyną depresji, jednak jego zastosowanie w leczeniu tej choroby i tak jest skuteczne, ponieważ depresja przyczynia się do zmniejszania zasobów magnezu we krwi, w ciele i szczególnie w mózgu. Tyczy się to przede wszystkim depresji wywołanej stresem lub złym odżywianiem.

Jeśli magnez tak wspaniale leczy choroby umysłu, a przede wszystkim depresję, to dlaczego lekarze nie leczą w ten sposób?
Pan George Eby daje wyczerpującą odpowiedź na to pytanie (a zarazem uszczypliwą i ironiczną):
  • Psychiatrzy są prędzej skłonni uznać magnez za truciznę niż skuteczny lek na choroby umysłowe.
  • Psychiatrzy nie mają pojęcia o roli magnezu dla zdrowia psychicznego.
  • Różnego rodzaju naciski (np. na psychiatrów) są wywierane przez firmy farmaceutyczne, w których interesie leży leczenie depresji i chorób psychicznych drogimi lekami, a nie tanim magnezem.
  • Wśród lekarzy ciągle żywy jest (obalony zresztą) mit, że odżywianie nie ma wpływu na zdrowie psychiczne.
  • Magnez jako lek na depresję praktycznie nie istnieje dla współczesnej psychiatrii z powodu braku badań naukowych na dużą skalę, które odbywałyby się na zasadzie podwójnej ślepej próby (ani badani, ani badacze nie wiedzą, która grupa jest w rzeczywistości testowana, a która otrzymuje placebo) w warunkach klinicznych.
  • Jednak magnez w leczeniu depresji i pokrewnych zaburzeń był używany przez dziesięciolecia w homeopatii.
  • Państwowe placówki lecznicze muszą używać znanych leków psychotropowych.
  • Poziom magnezu w osoczu jest u chorych zazwyczaj normalny lub podwyższony, co jest mylące dla lekarzy.
  • Samo twierdzenie, że poważne depresje i choroby psychiczne można leczyć po prostu magnezem jest absurdalne i niewyobrażalne dla psychiatrów, podczas gdy w większości przypadków proste zmiany w diecie i włączenie do niej magnezu to wszytko, czego potrzeba do wyleczenia się z depresji i powiązanych z nią problemów psychicznych.

W jakiej formie magnez daje pożądane rezultaty, a jakich postaci magnezu unikać?
Różne postacie magnezu (np. cytrynian lub mleczan) dostępne jako suplementy mają różną biodostępność, czyli potencjał do przyswojenia przez organizm. Pan Eby wyjaśnia, jakie postacie są skuteczne, a jakie nie działają, a wręcz szkodzą (sic!):

N I E :
  • Pod żadnym pozorem nie należy stosować w leczeniu depresji asparaginianu magnezu i glutaminianu magnezu - pogłębiają depresję, jako że doprowadzają do wzmożonego napływu wapnia w neuronach, co powoduje zniszczenie komórek nerwowych.
  • Tlenek i wodorotlenek magnezunieskuteczne w leczeniu depresji ze względu na niską przyswajalność tych form (mają skuteczność na poziomie placebo).
  • Siarczan magnezu w formie epsomitu dodawanego do kąpieli jest niewskazany dla osób, które zmagają się z problemami z nerkami. Może także powodować biegunkę.
T A K :
  • Glicynian magnezu
  • Jabłczan magnezu
  • Cytrynian magnezu
  • Chlorek magnezu
  • Octan magnezu
  • Te związki magnezu są nietoksyczne i mają dużą biodostępność.

Kandydoza jako najczęstsza przyczyna upośledzonego przyswajania magnezu
Według pana Eby'ego, przerost grzybów z rodzaju Candida albicans w przewodzie pokarmowym jest najczęstszą przyczyną złego pszywajania magnezu przez organizm. Żeby pozbyć się Candida albican, pan Eby zaleca stosowanie naturalnych metod: Indole-3-Karbinol, bakterie ze szczepu Bacillus coagulans z biotyną lub po prostu kefir.

Kefir sprzyja dostępności magnezu z układu trawienia prawdopodobnie ze względu na dużą zawartość inuliny oraz jest najlepszym źródłem wapnia. Kefir jest lepszy od jogurtu, ponieważ zawiera inne szczepy bakterii. Szczepy bakterii w jogurcie tylko chwilowo służą za pożywkę dla dobrych bakterii w przewodzie pokarmowym, podczas gdy dobre bakterie z kefiru wprost "kolonizują", jak pisze pan Eby, jelita.

Rady do rad pana Eby'ego
Z panem Ebym skontaktowało się mnóstwo osób, dla których jego porady okazały się zbawienne. Dużo było jednak też takich ludzi, którym magnez nie pomógł w walce z depresją. Pan Eby postanowił rozwiązać ich indywidualne problemy i okazało się, że popełniali oni kilka błędów, które sprawiały, że kuracja magnezem nie była skuteczna. Okazało się, że wyelimnowanie tych błędów całkowicie zaradziło problemowi tych osób, dzięki czemu zwalczyły one depresję za pomocą magnezu. Myślę, że przedstawienie tych "rad do rad" będzie dobrym zakończeniem tego wpisu. Oto i one:

W walce z depresją:
  • Należy używać tylko nietoksycznych form magnezu (np. cytrynian). Od 100 do 300 mg magnezu cztery razy dziennie. Nie wolno nigdy używać takich form, jak glutaminian lub asparaginian magnezu.
  • Należy zaprzestać przyjmowania wszelkich suplementów wapniowych oraz jedzenia nabiału przez kilka miesięcy lub do roku czasu.
  • Zaprzestać konsumpcji węglowodanów (ryż, ziemniaki, cukier, kukurydza) przez kilka miesięcy lub do roku czasu.
  • Stosować spore ilości biotyny i probiotyku z bakteriami Bacillus coagulans.
  • Unikać takich neurotoksyn, jak asparaginian lub glutaminian.
  • Zapobiegać biegunce, ponieważ prowadzi ona do utraty składników odżywczych (w tym magnezu)
  • Pić kefir, który stymuluje wchłanianie magnezu i zapobiega jego wydalaniu.
  • Indole-3-Karbinol jest niezbędny dla dobrej absorpcji magnezu.
  • Trzeba się odstresowywać.
  • Nie wolno pić alkoholu.
  • Warto też rozważyć włączenie do diety nienasycone kwasy tłuszczowe, omega-3.

Źródło oraz o wieeeele więcej informacji znajdziecie po angielsku pod adresem:

Depression Treatment: A Cure for Depression using Magnesium?
Czytaj cały wpis »»»

Koniec z pasteryzacją soku pomarańczowego?

Naukowcy z Dublin Institute of Technology (DIT) donoszą, że dodanie chitozanu do soku pomarańczowego eliminuje potrzebę pasteryzacji tego produktu. Dodatkowo, chitozan pozwala na wydłużenie czasu przechowywania soku, co jest dobrą wiadomością zarówno dla producentów, jak i pośredników (tj. sklepów) oraz konsumentów. Badania uczonych z Dublina są częścią nurtu, dla którego nadrzędną wartością jest zastąpienie sztucznych konserwantów w jedzeniu substancjami naturalnymi. Sam chitozan jest naturalnym, nie podlegającym trawieniu, polisacharydem, otrzymywanym poprzez deacetylizację chityny--substancji, którą można odnaleźć w pancerzach owadów i ścianach komórek grzybów.

Optymalna ilość chitozanu, dodanego do litra soku pomarańczowego, to maksymalnie 1 g. Dzięki temu można zachować wysoką jakość świeżego soku przez dłuższy niż dotychczas czas oraz utrzymać wysoką zawartość kwasu askorbinowego (witaminy C) i karotenoidów. Pasteryzacja, choć skuteczna, źle odbijała się na wartościach odżywczych soku. Badacze zaznaczają, że przekroczenie dawki 1 grama chitozanu skutkuje pojawieniem się goryczy w soku oraz negatywnie wpływa na zawartość witaminy C.

Naukowcy zapowiadają kolejne
mikrobiologiczne badania chitozanu, ale już teraz można stwierdzić, że być moze ten polisacharyd przyjmie się jako naturalny konserwant soku pomarańczowego.

Źródło:
www.foodnavigator.com
Czytaj cały wpis »»»

piątek, 22 maja 2009

Zaburzenia pracy serca u maratończyków niegroźne

Najnowsze badania rezonansem magnetycznym serc biegaczy długodystansowych nie potwierdzają wcześniejszych doniesień o szkodliwym wpływie tej dyscypliny na ten organ. Okazuje się, że zaburzenia, pojawiające się po przebiegnięciu długiego dystansu, są tylko tymczasowe i nie doprowadzają do trwałych uszkodzeń najważniejszego mięśnia człowieka. Badania objęły czternastu maratończyków-amatorów w Kanadzie. Biegacze zostali dokładnie przebadani przed maratonem, aby ustalić kondycję zdrowotną ich serc. Po biegu pobrano ponownie próbki krwi i przeprowadzono badanie rezonansem magnetycznym.

Rezonans ujawnił, że serce po maratonie pracowało w sposób nieprawidłowy: po obu stronach serca były problemy z jego rozluźnianiem, a w prawej komorze nastąpił spadek wydajności pompowania z 64 do 43 procent. Jednak według badaczy te zaburzenia były chwilowe i niegroźne. Nieprawidłowości pracy prawej komory, na przykład, przemijały po upływie tygodnia. Naukowcy planują kolejne studium, które tym razem ma dać odpowiedź na pytanie, czy tego typu zmiany mogą stanowić zagrożenie dla tych, którzy uczestniczą w więcej niż jednym maratonie w roku.

Źródło:
scientificblogging.com
Czytaj cały wpis »»»

sobota, 16 maja 2009

Według FDA popularne płatki Cheerios są... lekiem

Niedawno pisałem o amerykańskiej petycji, w której m.in. zarzuca się wiele złego Amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków (FDA), oskarżanej o działania nieetyczne, korupcyjne i często absurdalne. Ten ostatni przymiotnik pasuje ostatnimi dniami jak ulał do charakterystyki Agencji. Mianowicie FDA zarzuca producentowi znanych płatków Cheerios, że umieszczając na pudełku informacje o właściwościach redukujących poziom złego cholesterolu (spadek o 4% w ciągu 6 tygodni), wytwórca łamie prawo, gdyż Cheerios nie jest zarejestrowane jako lek. FDA ostrzega producenta, General Mills, Inc., że jeżeli chce dalej reklamować płatki w ten sposób, musi uzyskać na to pozwolenie Agencji i zarejestrować produkt jako lekarstwo.

Co więcej, FDA stwierdziła, że rejestracja Cheerios jako leku nie rozwiązuje problemów General Mills, Inc, ponieważ skuteczność Cheerios w profilaktyce i leczeniu hipercholesterolemii lub choroby wieńcowej musi zostać jeszcze zbadana i zatwierdzona. Producent odpiera atak, twierdząc, że istnieją mocne dowody naukowe co do zdrowotnych właściwości Cheerios.

General Mills, Inc. podsumowuje sprawę jednym zdaniem: Agencji nie zależy na tym, czy płatki są zdrowe dla ludzi, tylko na tym, jak General Mills przedstawia informacje na swojej stronie www i pudełkach własnych produktów.

Cała sprawa staje się tym bardziej absurdalna, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że właściwości Cheerios miały aprobatę FDA przez ostatnie 12 lat, a informacja o tym w takiej formie, jaka jest obecnie, znajduje się na pudełkach od ponad 2 lat. FDA pozostaje jednak niewzruszona i zagroziła, że jeśli General Mills nie dokona zmian, to Agencja nakaże wycofać Cheerios ze sklepów. Może na nagłe zainteresowanie Agencji produktem wpłynął fakt, że są to w tej chwili najlepiej sprzedające się płatki w Stanach Zjednoczonych?

Jak szyderczo stwierdzili komentujący całą sprawę obywatele USA, prawdopodobnie FDA planuje teraz dobrać się do hodowców warzyw i owoców, wszak używa się ich w profilaktyce i leczeniu niejednej choroby.

Źródła:
List od FDA z ostrzeżeniem dla General Mills, Inc.
www.lef.org
http://ca.news.yahoo.com/health
Czytaj cały wpis »»»

Aktywni jednak potrzebują antyutleniaczy

Kilka dni temu niemieccy uczeni donieśli, że antyoksydanty negatywnie wpływają na efekty ćwiczeń, gdyż przyczyniają się do hamowania pozytywnych działań reaktywnych form tlenu w organizmie. Naukowcy podawali dziennie uczestnikom badań 1000 mg witaminy C i 400 j.m. witaminy E (oba związki są antyutleniaczami). Uczestnicy ćwiczyli przez miesiąc po 85 minut, 5 razy w tygodniu. Wyniki badań miały rzekomo udowodnić, że korzyści płynące z ćwiczeń fizycznych są zmniejszane przez dostarczanie organizmowi większych dawek przeciwutleniaczy, które redukują wrażliwość na insulinę, zwiększając również ryzyko wystąpienia cukrzycy typu 2. Te doniesienia zostały jednak szybko zakwestionowane.

Uczeni i żywieniowcy stwierdzili, że wnioski niemieckich uczonych to nieodpowiedzialne uogólnienia, gdyż badano tylko dwa związki, a konkluzje rozciągnięto na całą grupę antyutleniaczy. Co więcej, zakwestionowano sam sposób przeprowadzenia badań, jako że niejasne jest, czy wszyscy ich uczestnicy osiągali takie same stany zmęczenia. Oznacza to, że wyniki badań zostały niejako zmanipulowane.

Niemieckim badaczom zarzuca się także pominięcie pozytywnego wpływu przeciwutleniaczy na ból mięśni i ich regenerację po ćwiczeniach fizycznych. Od lat osiemdziesiątych wiadomo, że antyoksydanty poprawiają sprawność oddechową i ogólną ćwiczącego organizmu oraz ograniczają zniszczenia mięśni. Zatem pogląd, że ludzie aktywni fizycznie powinni suplementować dietę związkami antyutleniającymi, zostaje podtrzymany.

Źródła:
www.foodnavigator.com
www.nutraingredients.com
Czytaj cały wpis »»»

środa, 13 maja 2009

Serce jak u greckiego herosa dzięki boskiej ambrozji i nektarowi?

Na pewno tak, ale nie mając dostępu do stołówki Olimpu, pozostaje nam, zwykłym śmiertelnikom, jedynie dieta śródziemnomorska. Najnowsze badania potwierdziły to, co wszyscy od dłuższego czasu podejrzewali: nawyki żywieniowe mieszkańców krajów Morza Śródziemnego mają pozytywny wpływ na zdrowie. Dieta bogata w owoce, warzywa, płatki, orzechy, produkty pełnoziarniste wraz z umiarkowanymi ilościami oliwy z oliwek (do 15 g dziennie) polepsza pracę układu krążenia, znacząco redukując ryzyko wystąpienia nadciśnienia. Śródziemnomorski jadłospis prawdopodobnie pozytywnie wpływa także na artretyzm, chorobę Alzheimera, astmę, cukrzycę, sercę, alergie i choroby płuc.

Co ciekawe, znaczącą rolę zdaje się tu odgrywać oliwa z oliwek. Uwaga badaczy odnośnie umiarkowanego jej stosowania wynika z faktu, że zmniejszone ryzyko wystąpienia nadciśnienia było odnotowane tylko u tych mieszkańców krajów Morza Śródziemnego, którzy nie przesadzali z dziennymi dawkami oliwy, a jednocześnie spożywali znaczne ilości owoców i warzyw.

Doniesienia o zdrowotnych właściwościach diety sprawiły, że na świecie śródziemnomorski styl jedzenia zdobył popularność i uznanie. Paradoksalnie, sami mieszkańcy krajów Morza Śródziemnego zaczynają powoli odchodzić od rodzimej kuchni. Cóż, co za dużo, to... za dużo.

Źródło:
www.foodnavigator.com
Czytaj cały wpis »»»

wtorek, 12 maja 2009

Amerykanie żądają rewolucji i wolności zdrowotnej

W oczach świata Amerykanie jawią się jako ludzie otyli i uprawiający niezdrowy, siedzący tryb życia. Choć nie ma w tym przesady i można by powiedzieć, że wina leży po stronie ludzi, to jednak wiele zależy też od polityki, a mianowicie od tego, czy rządowi i firmom w przemyśle spożywczym i farmaceutycznym zależy na zdrowiu obywateli, czy też nie. Amerykanie zauważyli, że ich kraj przekłada pieniądze i władzę ponad ich dobrobyt i postanowili coś w tej sprawie zrobić. Efektem jest powstanie akcji, nawołującej do Rewolucji Zdrowotnej. W petycji, znajdującej się na stronie HealthRevolutionPetition.org, możemy przeczytać o założeniach zdrowotnego przewrotu.

Po pierwsze, obywatele amerykańscy chcieliby, żeby istniała w USA służba zdrowia, bo to, co mianuje się nią w tej chwili, jest niczym innym, jak "służbą chorych". Sytuacja niemal identyczna, jak w Polsce. Wysuwający petycję domagają się reformy systemu służby zdrowia tak, aby zlikwidować wszelkie ubezpieczenia zdrowotne, objąć opieką zdrowotną wszystkich i oddać władzę w tej sprawie z powrotem w ręce ludzi. Chodzi o to, by służba zdrowia zaczęła działać w oparciu o zasady wolnego rynku, a obywatele mogli zarządzać funduszami, jakie rząd przeznacza na ich zdrowie i wydawać je np. na zdrowe produkty spożywcze, które służą profilaktyce chorób oraz terapie medycyny alternatywnej. Ta część inicjatywy reformy systemu zdrowia nazwana została Citizens in Charge (Obywatele u Władzy).

Po drugie, Amerykanie mają dość tyranii Agencji ds. Żywności i Leków (FDA). Oskarżają ją m.in. o korupcję; blokowanie wytwórców alternatywnych leków, leków ziołowych i suplementów diety i faworyzowanie dużych korporacji farmaceutycznych, kolaborację z nimi i działanie na ich korzyść, nawet jeśli one same szkodzą amerykańskim obywatelom. Agencji zarzucają także wprowadzanie zakazów uprawy i sprzedaży różnych zdrowotnych roślin; praktykowanie cenzury, dotyczącej alternatywnych form leczenia i generalnie zdrowotne zniewolenie obywateli.

Po trzecie, ludzie domagają się, by wszelkie naturalne produkty i suplementy diety, które przeciwdziałają pojawieniu się chorób, mogły być odliczane od podatku. Ulgi miałyby także objąć uczęszczanie na siłownię, sprzęt do ćwiczeń, sprzęt sportowy, terapie medycyny alternatywnej i szkolenia w zakresie zdrowego odżywiania się.

Po czwarte, nauka w służbie człowieka powinna stanowić fundament medycyny. W tej chwili medycyna nie liczy ocalonych istnień ludzkich, tylko pieniądze. Amerykanie domagają się więc mądrego podejścia nauki do zdrowia, zaprzestania faszerowania dzieci lekami przeciw ADHD, które zmieniają psychikę oraz całkowitej jawność i transparentności powiązań badaczy naukowych, firm farmaceutycznych i lekarzy.

Po piąte, obywatele domagają się zdrowej żywności i zakazu sprzedaży produktów modyfikowanych genetycznie, zakazu dodawania do produktów spożywczych szkodliwych substancji, np. aspartamu oraz zakazu importowania żywności, podczas uprawy której użyto pestycydów zakazanych w USA.

Po szóste, Amerykanie żądają większej ochrony zdrowotnej dzieci. Chodzi tutaj o zaprzestanie reklamowania i propagowania produktów, które im szkodzą, np. jedzenia z fast foodów, wycofanie ze szkolnych stołówek przetworzonej żywności i zastąpienie jej świeżą oraz zniesienie obowiązku szczepień i pozostawienie tej decyzji rodzicom.

Po siódme, obywatele USA chcą, by rząd i organizacje rządowe zmieniły podejście do zdrowia i zaprzestały skupiania się na leczeniu chorób i zyskach, jakie to przynosi, a zwróciły się w stronę szeroko pojętej profilaktyki i propagowania zdrowego trybu życia. Działania miałyby objąć np. powszechne szkolenia ludzi w tym temacie oraz ulgi podatkowe na rutynowe badania, wykazujące deficyty w organizmach obywateli.

Lista zmian, jakie objęłaby Rewolucja Zdrowotna jest o wiele dłuższa i znajduje się na stronie petycji: HealthRevolutionPetition.org

Źródła & więcej informacji pod adresami:
www.healthrevolutionpetition.org
www.healthrevolutionpetition.org/CitizensInCharge
www.healthfreedom.net

Czytaj cały wpis »»»

poniedziałek, 11 maja 2009

Niedobór magnezu przyczyną bruksizmu?

Kilku uczonych zwróciło uwagę na rolę magnezu u cierpiących na bruksizm. C. Ploceniak (1990) opisuje, jak niezawodna okazała się terapia magnezem w leczeniu tego schorzenia. Jeśli zrozumiemy, pisze autor, że bruksizm polega na nietypowym skurczu mięśni, to pozytywne działanie magnezu jest tu całkiem jasne. Ploceniak twierdzi, że w ciągu 20 lat, kiedy leczył pacjentów z bruksizem, intensywna terapia magnezem okazywała się w stu procentach skuteczna. Zwraca też uwagę na fakt, że po zaprzestaniu suplementacji tym biopierwiastkiem pacjenci na nowo zaczęli odczuwać dolegliwości.

Z kolei Daniel J. Wallace (2003) w książce A Short Guide to Fibromyalgia pisze o obiecujących możliwościach leczenia fibromialgii (choroby, której może towarzyszyć bruksizm), jakie daje terapia magnezowa. Autor zauważa też, że osoby chore na fibromialgię mają bardzo niski poziom tego pierwiastka w swoich mięśniach.

Pomimo tych doniesień kwestia niedoboru magnezu jako jednej z przyczyn bruksizmu (a co za tym idzie problemów ze stawami skroniowo-żuchwowymi) wydaje się być wciąż traktowana pobłażliwie. Mówi się wręcz o anegdotycznym powiązaniu tego minerału z bruksizmem. A może niedobór Mg jest tutaj kluczowy?

trzy powody, dla których tak właśnie może być:

  1. Powszechność bruksizmu wydaje się pokrywać z powszechnością niedoboru magnezu.

  2. Jasne jest, że niedobór magnezu i wapnia odpowiedzialnych za funkcjonowanie mięśni (kurczenie i rozkurczanie), wpływa na funkcjonowanie także mięśni twarzy i głowy. Jeśli jest za mało magnezu, to rozkurczanie tych mięśni zaczyna być mocno upośledzone. A przecież bruksizm polega na patologicznym skurczu mięśni skroniowych (zaciskanie szczęk). Jeśli rozkurczanie jest utrudnione z powodu braku magnezu, to patologiczna sytuacja utrzymuje się.

  3. Niedobór magnezu osłabia nas nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Osoby mające za mało tego biopierwiastka są drażliwe, zmęczone psychicznie, niewyspane, agresywne, pesymistycznie nastawione, bojaźliwe i o wiele gorzej znoszą codzienne stresy. Jeśli to wszystko się kumuluje, a niedobór Mg jest utrzymywany, to odreagowanie następuje w nocy pod postacią bruksizmu. Ponadto jeśli wierzyć niedawnym doniesieniom o tym, że mózg człowieka niewyspanego nie radzi sobie z negatywnymi wydarzeniami tak, jak radzi sobie mózg kogoś, kto dobrze sypia, to nietrudno dojść do wniosku, że łatwo o bruksizm w sytuacji, kiedy osoba z niedoborem magnezu, która będąc i tak niewyspaną, kładzie się do łózka patologicznie zmęczona i zestresowana.
Prawdę mówiąc, wygląda to na błędne koło: psychika człowieka nie radzi sobie z codziennym funkcjonowaniem, więc odreagowuje stres nocą zaciskając szczęki, co jest zintensyfikowane upośledzonym funkcjonowaniem mięśni, wynikającym ze zbyt małej ilości magnezu w organizmie. Bruksizm doprowadza do coraz większego zmęczenia, przez co psychika funkcjonuje z każdym dniem coraz gorzej i coraz bardziej odreagowuje to na ciele. Koło się zamyka, a wszystko prawdopodobnie przez niedobór Mg.

To wszystko mnie o tyle przekonuje, że mój "galopujący" bruksizm był leczony na wiele różnych sposobów i dopiero suplementacja, a w tym magnez, dała mi ulgę, dzięki czemu mogę teraz normalnie funkcjonować. Osobiście uważam, że specjaliści powinni o wiele dokładniej przyjrzeć się korelacji magnez-bruksizm.

Źródła:
Bruxism and magnesium, my clinical experiences since 1980
BruxismHub.com
NaturDoctor.com
Czytaj cały wpis »»»

Organizm napędzany sokiem z noni

Pochodzący z regionów tropikalnych, owoc noni jest sprzedawany od kilku lat w formie soku, który ma podobno zdrowotne właściwości. Choć na rynku (zarówno polskim, jak i zagranicznym) mamy sporo producentów, to sam owoc nie został zbyt dobrze zbadany przez naukę, dlatego naukowcy i specjaliści od odżywiania ostrzegają przed pokładaniem zbyt wielkich nadziei w obietnice wytwórców, gdyż te są często jedynie chwytem marketingowym. Wyniki nielicznych dostępnych badań laboratoryjnych mówią, że noni ma właściwości antyutleniające, wspomaga pracę układu odpornościowego i wykazuje działanie antynowotworowe. Jednak kwestie rzeczywistego wpływu noni na zdrowie człowieka oraz bezpieczeństwa jego używania wciąż pozostają otwarte.

Osobiście piłem sok z noni przez miesiąc w 2007 roku. Zużyłem wtedy prawie całą 1 litrową butelkę, która wtedy kosztowała ok. 50 zł. Miesiąc to zbyt krótki czas, żeby stwierdzić działanie danego preparatu/substancji. Tradycyjna chińska medycyna utrzymuje (a to się pokrywa z poglądami współczesnej nauki), że w celu zbadania wpływu substancji na organizm człowieka, należy przyjmować ją przez co najmniej 3 miesiące, gdyż 90 dni to średni czas potrzebny na wymianę wszystkich komórek w ludzkim organizmie.

Przez ten miesiąc nie czułem żadnych zmian, choć ja byłem głównie zainteresowany zwiększeniem energii i wydajności organizmu. Potem dotarłem do informacji o potencjalnie szkodliwym wpływie noni na wątrobę. Niektóre doniesienia mówią o zniszczeniach tego organu wywołanych spożywaniem owocu, dlatego specjaliści odradzają go osobom z chorobami wątroby.

Źródło:
http://nccam.nih.gov
Czytaj cały wpis »»»

sobota, 9 maja 2009

Magnez zupełnie niezbędny dla zdrowia ciała i umysłu

Magnez jest niezbędny dla życia jak woda i tlen. Jest absolutnie najważniejszym minerałem, bez odpowiedniej ilości którego nasze ciało nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Do tego stopnia, że poważny niedobór magnezu może prowadzić do śmierci. Kiedy odkryłem, że istnieje Polskie Towarzystwo Magnezologiczne, byłem bardzo zdziwiony. Cała organizacja stworzona wokół jednego biopierwiastka? Nie do końca jest to prawda, bo PTMag zajmuje się zagadnieniami związanymi ze znaczeniem wszystkich minerałów, ale sam fakt, jak nazwano towarzystwo uświadamia, który pierwiastek jest dla człowieka najistotniejszy.

Epidemia niedodoboru magnezu
Szacuje się, że od 70% do 90% populacji ma w organizmie za mało tego życiodajnego minerału. Niedobór magnezu, doprowadzając do zawału serca, był przyczyną śmierci 8 milionów ludzi w USA na przestrzeni 50 lat. Specjaliści mówią wręcz o epidemii niedoboru magnezu. Proste zmiany w diecie poprzez włączenie większej ilości magnezu zmniejszyłyby śmiertelność, koszty leczenia oraz podniosłyby komfort życia ludzi. Dobrą informacją dla Europejczyków będzie fakt, że nasze wody i piwo mają o wiele więcej magnezu niż amerykańskie produkty, co powoduje, że obywatele USA są szczególnie zagrożeni konsekwencjami braku magnezu.

Za co odpowiada magnez?
Ogólnie mówiąc odpowiada za normalne funkcjonowanie całego naszego organizmu. Bierze udział w pracy mięśni, a dokładniej w ich rozkurczaniu, podczas gdy wapń odpowiedzialny jest za ich napinanie. Magnez zmniejsza ciśnienie krwi (poprzez regulację mięśni) i jej krzepliwość. Dzięki niemu poprawnie działa nasz mózg, gdyż Mg zapewnia dobrą komunikację między komórkami nerwowymi, co wpływa na zdolności poznawcze i pamięć. Nasze serce, będąc najważniejszym mięśniem u człowieka, także jest regulowane przez ten biopierwiastek, a ściślej mówiąc, Mg wpływa na regularność rytmu pracy tego narządu. Ponad 300 enzymów w organizmie człowieka jest aktywowanych przez ten minerał. Ma działanie regulacyjne w stosunku do wapnia, potasu i sodu. Sam wapń wymaga witaminy D3, by mógł być przyswajany, a ta z kolei jest syntezowana dzięki magnezowi. Inaczej mówiąc bez magnezu nie ma mocnych kości. Pierwiastek ten bierze także udział w budowie wielu tkanek i błon komórkowych, procesach energotwórczych oraz zapewnia poprawną pracę układu immunologicznego i układu trawienia.

Co się dzieje, gdy jest go za mało?
Z przytoczonej powyżej listy, łatwo można się domyślić, jakie są konsekwencje niedoboru magnezu. Gdy go brakuje, przez co funkcjonowanie komórek nerwowych jest upośledzone, stajemy się nadpobudliwi, agresywni, nerwowi, nie potrafimy utrzymać koncentracji, łatwo nas przestraszyć i źle znosimy stres. Dramatycznie spadają zdolności uczenia się i zapamiętywania. Niski poziom magnezu prowadzi także do bezsenności i kłopotów ze snem; zmęczenia, często prowadzącym do chronicznego wyczerpania, jeśli magnezu nie przybywa; depresji; bólów głowy i mięśni; powstawania kamieni nerkowych (odkładanie nadmiaru wapnia); skurczów mięśni (znów wapń bez magnezu); nadciśnienia; zbyt dużej lepkości krwi; bolesnego okresu menstruacyjnego i zespołu PMS u kobiet; problemów z kośćmi (brak przyswajania wapnia bez Mg); drżenia powiek. Jednak konsekwencje niedoboru tego życiodajnego pierwiastka mogą być jeszcze poważniejsze.

"Brak magnezu powoduje choroby serca i śmierć"
Tak, to znane hasło pasuje tu jak ulał. Najpoważniejszą konsekwencją braku magnezu jest zła praca mięśni, a szczególnie serca. W wyniku poważnego stresu magnez zaczyna być zużywany przez mózg, wydzielający aminy, następuje niebezpieczny spadek poziomu biopierwiastka w organizmie przez co nasza życiodajna pompa może przestać pracować, bo przecież magnez odpowiada za rozkurczanie mięśni. Jeśli serce nie "załapie" ponownie i nie ruszy, mamy do czynienia z zawałem. Przypuszcza się, że patologiczny niedobór magnezu był przyczyną śmierci wielu sportowców. Każdy z nas widział chyba upadających na boisku piłkarzy, którzy byli znoszeni na noszach i transportowani do szpitala, po czym ogłaszano, że nie udało się ich uratować. Przypadki dziwnej, nagłej śmierci zdarzały się ostatnio wśród kolarzy oraz niestety, jak wszystkim nam wiadomo, także w Polsce.

W odmianie lekkiej, niedobór magnezu jest przyczyną nieregularnej pracy serca, arytmii oraz innych schorzeń związanych z tym narządem. Innym, równie niebezpiecznym efektem braku magnezu, jest nadciśnienie i zbyt duża krzepliwość krwi, co w połączeniu może być zabójcze, prowadząc np. do udarów.

Co powoduje, że magnezu ubywa?
Jak już wspomniałem, stres, gdyż magnez jest wtedy zużywany przez mózg. Także podczas wysiłku fizycznego magnez jest wydalany wraz z potem. Diety-cud; długie terapie lekami; picie kawy, napojów energetyzujących, coli; zażywanie sterydów; przepracowanie; dieta o wysokiej zawartości soli i cukru; palenie papierosów; chroniczny ból i zbyt duża ilość dostarczanego wapnia, który wypycha magnez, by się wchłonąć (choć nie może, gdyż jest od niego zależny) są głównymi przyczynami ubywania najważniejszego dla człowieka biopierwiastka.

Paradoks
Cała sytuacja staje się tym bardziej niebezpieczna, gdy uświadomimy sobie, że nie tak łatwo uzupełniać niedobory magnezu. Choć jest to zupełnie niezbędny dla nas minerał, to, paradoksalnie, jego wchłanianie z pokarmu jest niezwykle niskie - do ok. 40% magnezu dostarczanego w jedzeniu jest przyjmowane przez nasz organizm. Nie boisz się tego, bo suplementujesz dietę magnezem z witaminą B6, która zapobiega jego utracie? Ja też to robię, ale to niestety nie znaczy, że jesteśmy bezpieczni, gdyż twierdzi się, że nawet osoby suplementujące mają niedobory magnezu. Wystarczy sobie uświadomić problem, patrząc na liczby. Jeśli przeciętny dorosły mężczyzna potrzebuje minimum 400-420 mg magnezu dziennie (a zauważmy, że specjaliści mówią, że ta wartość to absolutnie dolna granica i należy dostarczać jednak trochę więcej Mg), a my zsumujemy ogólnie spożywany dziennie magnez w pożywieniu plus suplementacja tabletką, która ma, załóżmy 50 mg magnezu, to czy jesteśmy w stanie osiągnąć dziennie poziom ponad 420 mg?

Ten ogólny zarys to na pewno nie ostatni wpis o magnezie, bo temat jest daleki od wyczerpania.

Źródła:
Polskie Towarzystwo Magnezologiczne
www.mgwater.com
www.lef.org
www.bodyandfitness.com
Czytaj cały wpis »»»

piątek, 8 maja 2009

Na zdrowe serce jedz ryby i trochę orzechów

Najnowsze badania wykonane na zlecenie California Walnut Commission wykazały, że zarówno orzechy włoskie, jak i ryby, wpływają na zmniejszenie ryzyka wystąpienia choroby wieńcowej, jednak robią to na dwa różne sposoby. Bogate w polifenole i kwasy tłuszczowe orzechy obniżają poziom cholesterolu, a ryby poziom trójglicerydów we krwi.

W badaniu wzięło udział 25 dorosłych osób z normalną oraz lekką hiperlipidemią. Przypisani zostali do trzech grup: grupy o diecie orzechowej, gdzie na każde 10 milidżuli dostarczanej energii przypadało 42,5 g orzechów, grupy o diecie rybnej, która zjadała 113 g łososia tygodniowo oraz grupy kontrolnej o diecie bez orzechów i ryb. Diety były tak zbilansowane, aby ich wartości energetyczne w sumie były takie same.

Ogólny poziom cholesterolu oraz poziom cholesterolu LDL zmniejszyły się w grupie "orzechowej", podczas gdy nie uległy zmianie w grupie "rybnej". W tej drugiej grupie zmniejszyły się natomiast poziomy trójglicerydów, podczas gdy nie zmieniły się w grupach o diecie orzechowej i kontrolnej. W grupie zjadaczy ryb podniosł się również poziom "dobrego cholesterolu". Za to w grupie "orzechowej" zmniejszył się stosunek poziomu cholesterolu HDL ("dobrego") do ogólnego poziomu cholesterolu.

Wnioski z badania potwierdziły wyniki innego amerykańskiego studium z zeszłego roku. Odkryto wtedy, że zastąpienie pokarmów o dużej zawartości nasyconych tłuszczów, orzechami i jedzeniem bazującymi na orzechach, może zmniejszyć poziomy cholesterolu o 6%.

Jeszcze inne studium odkryło, że orzechy włoskie mają pozytywny wpływ na mózg, szczególnie osób starszych. A jeszcze nie tak dawno twierdzono, że to mit.

Badacze z Tufts University doszli do wniosku, że umiarkowana ilość orzechów wpływa dobrze u osób starszych na ich czynności ruchowe. Funkcjonowanie neuronów jest u nich często upośledzone. Wynika to m.in. z mniejszej "plastyczności synaptycznej" oraz ze zniszczeń tkanki nerwowej w wyniku procesów utleniających. U podstarzałych szczurów, które były przedmiotem tych badań, upośledza to koordynację ruchową, poczucie równowagi oraz króktotrwałą pamieć przestrzenną.

Dieta szczurów, w której orzechy stanowiły 2%-6%, wpłynęła pozytywnie na ich zdolności poznawcze i ruchowe. Ale już 9% orzechów w diecie upośledzało ich pamięć. Wynika z tego, że starsze osoby mogą poprawić swoje zdolności motoryczne i kognitywne poprzez włączenie do swojej (ogólnie zdrowej) diety orzechów włoskich w średnich ilościach.

Źródła:
www.foodnavigator.com
www.ars.usda.gov
Czytaj cały wpis »»»

Ekstrakt z pestek grejpfruta - naturalny zabójca bakterii, zwykłe placebo, a może niebezpieczny preparat?

Używam wyciągu z pestek grejpfruta od około 7 lat. Przez ten czas wyciąg wyciągał mnie z angin i przeziębień wielokrotnie, co znaczy, że od wielu lat mój organizm nie "widział" antybiotyku, a muszę napisać, że wcześniej sytuacja była wręcz odwrotna. Jednak ten wpis nie ma być pochwałą ekstraktu, a raczej przestrogą przed nim. Wyznając zasadę "zobaczyć (w tym wypadku 'spróbować') znaczy uwierzyć", wypróbowałem kilka lat temu ten preparat Jako że efekty były rewelacyjne, kontynuowałem jego używanie (właściwie do dziś go używam). Przeziębienie od tej pory nigdy nie zmieniało się w anginę, a ono samo ustępowało w ciągu kilku dni. Jednak w międzyczasie w mediach stało się głośno o niebezpieczeństwach, jakie niesie spożywanie grejpfrutów i ekstraktu z ich pestek.

Tego typu doniesienia pojawiają się często. Kiedyś, na przykład, zachwalano pomidory jako świetną broń przeciwko rakowi. Potem media podały, że badania dowodzą, że pomidory są wręcz... kancerogenne. Obrót o 180 stopni? Najwyraźniej, ale też obrót nie ostatni. Kolejne 180 stopni zrobiono jakiś czas temu i znów pomidory są antynowotworowe. Manipulacja ze strony hodowców pomidorów, a potem ze strony ich przeciwników, czyli hodowców, hmmm, ogórków? Któż to może wiedzieć. Żyjemy w czasach, gdzie informacja, to największa potęga, więc prawie wszystko, czego dowiadujemy się w sposób nieempiryczny, może być fałszem, prawdą lub półprawdą. Albo wszystkim po trochu.

Pamiętając o tym wszystkim, postanowiłem iść w zaparte i używać ekstraktu z pestek. W końcu empiria wykazała skuteczność preparatu, więc na czym miałbym opierać swe działania, jak nie na własnym doświadczeniu? W końcu prasa kłamie. Po różnych doniesieniach o szkodliwości, z czasem przestałem stosować ekstrakt profilaktycznie, a jedynie w stanach przeziębieniowych. Czuję jednak, że teraz porzucę go zupełnie. Dlaczego?

Ponieważ sprawa
ekstraktu z pestek grejpfruta to jedno wielkie zamieszanie.

Zamieszanie, które jest oparte na kwestii dodawania rakotwórczych konserwantów. Producenci ekstraktu mówią, że muszą ich dodawać, żeby preparat się nie psuł. Przeciwnicy uważają, że to właśnie konserwanty w ekstrakcie działają bakteriobójczo, a sam wyciąg nie ma żadnych właściwości antybakteryjnych i antygrzybicznych. Dyskusja potem przechodzi na inny poziom i wszyscy porzucają temat skuteczności, rzeczywistej czy nie, ekstraktu i zaczynają zastanawiać się nad szkodliwością samych konserwantów w wyciągu.

Jedni twierdzą, że konserwanty w ekstrakcie są mordercze (czyt. kancerogenne), inni piszą, że są nieszkodliwie, "prawie" naturalne i nie ma dla nich lepszej alternatywy. Sam grejpfrut jest przez niektórych uważany za naturalny konserwant. Inni twierdzą jednak, że daleko mu do właściwości konserwujących, które dałoby się wykorzystać. Doprawdy nie sposób dojść, kto ma rację, kiedy w sieci i mediach krąży tyle sprzecznych informacji i każda powołuje się na badania naukowe.

Ja osobiście, bazując na własnym doświadczeniu, uważam, że wyciąg prawdopodobnie ma jakieś działanie pozytywne (czyt. bakteriobójcze) i (prawie) odrzucam "zarzut placebo". Ale znowu, słowo "pozytywne" nie jest tu takie jednoznaczne. W końcu nie wiem, czy to pozytywne działanie to działanie ekstraktu czy też konserwantów w nim zawartych? Pal licho już co działa, byle działało i nie było szkodliwe, prawda? Ale tu znów pułapka. Nie wiadomo, czy jest szkodliwe, czy nie. A wszystko nie z braku informacji, a jej nadmiaru i manipulacji nią. Może jednak łatwiej będzie uznać wersję "placebo" i bez sentymentów porzucić preparat?

Ekstrakt z grejpfruta (oraz sam grejpfrut i sok z niego) może być niebezpieczny też z innego powodu. W jelicie cienkim wpływa na wchłanianie, wielokrotnie je zwiększając. Wypicie kawy po zjedzeniu grejpfruta może przyprawić nas o nieprzyjemne kołatanie serca (zbadane empirycznie), natomiast połączenie z niektórymi lekami (np. nasercowymi) może okazać się wręcz zabójcze. Podobno znane są przypadki śmierci. Słychać ostatnio głosy o podobnym działaniu soku z jabłek oraz pomarańczy. Uważajcie więc, czym popijacie różne rzeczy. Chciałoby się napisać, że najbezpieczniej wodą, ale i tu sprawa nie jest tak prosta.

Decyzję, co do używania ekstraktu każdy musi podjąć sam, ignorując tym samym jedną ze stron konfliktu. W końcu obie strony wspierają swoje argumenty licznymi badaniami naukowymi. A gdzie jest prawda? Pewnie tam, gdzie zawsze: pośrodku.

Po więcej informacji odsyłam do sieci:

www.treasuredlocks.com
www.jaworek.net
www.medicine.ox.ac.uk/bandolier/

Czytaj cały wpis »»»

czwartek, 7 maja 2009

Owoce i warzywa pełne witamin?

© WIKIMEDIA COMMONS
Prawie prawda. Owoce i warzywa pełne witamin były kiedyś. W wielu krajach organizacje rządowe i pozarządowe związane z odżywianiem drżą o zdrowie obywateli, którzy nie jedzą wystarczająco dużo owoców i warzyw. Milczą jednak, gdy zostają zapytane o prostą interpretację smutnych danych, dotyczących dramatycznie zmniejszających się ilości witamin i biopierwiastków w tych produktach. Prawdą jest, że ludzie jedzą za mało "zielonego", ale z drugiej strony okazuje się, że włączenie dużej ilości warzyw i owoców do diety wcale nie gwarantuje zdrowia, jak to by się mogło wydawać.

Fakty są następujące:
  • ilość magnezu, najważniejszego dla życia biopierwiastka, w brokułach spadła o prawie 60% przez ostatnie 20 lat. W marchwi o prawie 80%. Podobnie w szpinaku.
  • zawartość witaminy A w ziemniaku przez ostatnie 50 lat spadła o... 100%. W kukurydzy o 30%. W burakach o 90%.
  • witaminy C jest w jabłkach o 60% mniej, niż było 20 lat temu. W ziemniakach ubyło jej także prawie 60% przez 50 ostatnich lat. O tyle samo zmniejszyła się w nich zawartość żelaza. Mrożony groszek po ugotowaniu traci 80% witaminy C.
  • 20 lat temu w brokułach było o 70% więcej wapnia, niż jest teraz. W ziemniakach ubyło tego pierwiastka prawie 30% przez pół wieku. Inne dane mówią o prawie 80%.
  • pomiary zawartości składników odżywczych wykazały, że 80% badanych warzyw i owoców ma mniej witamin i biopierwiastków niż 50 lat temu. Wzrostu ich zawartości prawie się nie obserwuje. Wiadomo, że w ziemniakach jest w tej chwili więcej niacyny, niż było kiedyś.
Organizacje żywieniowe nabrały wody w usta i nie komentują tych doniesień, które, nota bene, są prostym porównaniem tabel zawartości witamin i biopierwiastków, jakie były i są publikowane właśnie przez te organizacje. Organizacje, choć milczą, to jednak zalecają, by każdy do diety dorzucił sobie multiwitaminowy suplement. Tak na wszelki wypadek?

Skąd taki spadek zawartości składników odżywczych? Po pierwsze zanieczyszczone środowisko. Eksperci przypuszczają też, że spadek wynika z nowych metod i sposobów uprawy oraz transportowania owoców i warzyw. Obecnie stawia się na wygląd. Unijne standardy wyznaczają normy, jakie musi spełniać idealny pomidor. Normy wielkości, koloru, kształtu... To, czego nie widać, a co jest najważniejsze, ich nie interesuje. Postępowanie w stylu chińskich producentów samochodów.

A co z innymi, ważnymi substancjami w owocach i warzywach? Czy zmniejsza się też zawartość flawonoidów odpowiedzialnych za przeciwutleniające właściwości owoców? Na to pytanie nikt nie odpowiada. Można niestety zakładać, że tak właśnie się dzieje.

Co można zrobić w tej sytuacji? Są tacy, którzy idą w zaparte, twierdząc, że wszystkie niezbędne mikro- i makroelementy da się czerpać z jedzenia. Może i da się, ale trzeba by było codziennie zjadać fasolę wiadrami, jabłka kartonami itd. Z opinii specjalistów i z moich rozmów z lekarzami wynika, że w świetle obniżających się standardów jakościowych żywności, suplementacja diety jest jedynym ratunkiem. Straszne jest to, że podobno nawet ci, którzy regularnie łykają preparaty multiwitaminowe oraz jedzą owoce i warzywa, mają mimo wszystko niedobory.
Czytaj cały wpis »»»

środa, 6 maja 2009

Szyna NTI kontra tradycyjna szyna okluzyjna

© Mik81 @ Wikimedia Commons
Omówię dziś dwie metody leczenia bruksizmu i dysfunkcji stawów skroniowo-żuchwowych. Jedna to tradycyjne użycie szyny okluzyjnej, która wygląda tak: l i n k. Jak widać, zakrywa ona wszystkie zęby żuchwy lub górnej szczęki (gdyż istnieją dwie wersji tej szyny - na górę lub na dół). Druga metoda to leczenie przy użyciu rewolucyjnej szyny NTI, wyglądającej tak: l i n k. Szyna NTI powstała w odpowiedzi na fiasko, jakie odniosła metoda tradycyjna.

Kilka lat temu korespondowałem z twórcą szyny NTI. On sam i teksty jego autorstwa dały mi wiele do myślenia. Teraz kilka słów o samym twórcy. Ten pan to praktyk, nie teoretyk. Stworzył szynę NTI, by pomóc sobie samemu, jako że cierpiał na niezwykle intensywne migreny i bóle głowy. Będąc doktorem stomatologii, leczył ludzi zwykła okluzyjną szyną. Sam też ją nosił, ale bez zadowalających rezultatów. W wyniku teoretycznych prób rozwiązania problemu i zrozumienia mechanizmu bruksizmu i dysfunkcji stawów skroniowo-żuchwowych, dr Boyd stworzył prototyp szyny NTI, który testował z powodzeniem na sobie.

Ten wpis, wbrew pozorom, nie ma na celu zachwalania szyny NTI, choć o niej też tu będzie. Celem jest jednak przestroga przed tym, do czego może doprowadzić leczenie szyną okluzyjną.

Leczeniem bruksizmu i dysfunkcji SSŻ (stawów skroniowo-żuchwowych) często zajmują się stomatolodzy. Dr Boyd zwraca uwagę na ich błędne podejście do problemu i, w fakcie, nierozumienie mechanizmu bruksizmu. Dentyści uważają mianowicie, że bruksizm polega na zgrzytaniu zębów i tak też podchodzą do problemu. Taka jest zresztą definicja słownikowa bruksizmu. Tak też ja sam często o nim mówię i piszę. Jednak musimy pamiętać, jak piszę dr Boyd, że zanim nastąpi zaciskanie i zgrzytanie zębów, musi nastąpić zaciskanie szczęk. I w tym cały sęk. Stomatolodzy są głównie zainteresowani zębami, dlatego leczą te schorzenia poprzez manipulację zgryzem, a więc poprzez zmiany na poziomie zębów, podczas gdy powinno to się robić na poziomie stawów i mięśni.

Tradycyjna szyna okluzyjna nie pozwala zębom górnym i dolnym wejść w kontakt ze sobą. O to właśnie chodzi stomatologom: zęby się nie ścierają. Ale, jak zauważa twórca NTI, najsilniejsze odmiany bruksizmu są spowodowane tak wielkim napięciem mieśni, że powoduje to bardzo stabilny układ zaciśnietych szczęk bez jakiegokolwiek zgrzytania zębami, gdyż silny pionowy nacisk jest spowodowany innymi mięśniami (mięśniami skroniowymi) od tych, które sprawiają, że żuchwa wykonuje ruchy na boki (np. podczas przeżuwania pokarmu). Działająco pionowo siła (zaciskanie szczęk) znosi siły innych mięśni, wywołujących ruchy żuchwy w płaszczyźnie poziomej (czyli ruchy typu "zgrzytanie zębami"). Innymi słowy, mocno starte w wyniku zgrzytania nocą zęby występują u ludzi, którzy cierpią na lekki bruksizm, podczas gdy ci chorzy najpoważniej wcale nie muszą mieć startych zębów, gdyż pionowa siła nacisku jest u nich tak duża, że nie następują ruchy żuchwy na bok. Stan uzębienia (starte zęby) nie pozwala zatem stwierdzić, na jak silne bóle głowy/migreny cierpi dany człowiek.

Stosując szynę okluzyjną rzeczywiście zapobiegamy zgrzytaniu zębów i bezpośredniemu kontaktowi zębów górnych z dolnymi, ale robimy też coś złego. Jak zauważa dr Boyd, tworzymy nową, idealną płaszczyznę dla patologicznego nacisku. Zatem w wyniku stosowania szyny okluzyjnej u jednych pacjentów może nastąpić poprawa, u innych problem pozostanie bez zmian, a u jeszcze innych nastąpi pogorszenie stanu. Wg. twórcy NTI, szyna okluzyjna w leczeniu bruksizmu i dysfunkcji SSŻ ma skuteczność... placebo.

Problem bruksizmu i zaciskania szczęk leży w tym, że długotrwały nacisk jest rozkładany na wszystkie zęby, w tym tylne. Powoduje to nadwyrężanie mięśni twarzy i stawów skroniowo-żuchwowych, prowadząc z czasem do zniszczenia tych ostatnich. Logika podpowiada, że szyna okluzyjna nie zwalcza, a wręcz intensyfikuje problem, gdyż zakrywając wszystkie zęby, nacisk dalej jest rozłożony jak poprzednio. Prosty test obrazuje sytuację: gdy umieścimy np. ołówek między przednimi zębami górnymi i dolnymi, i zaciśniemy szczęki, to mięsień skroniowy nie napnie się w tak wielkim stopniu, jak gdybyśmy zacisnęli zęby bez ołówka. W tym drugim przypadku wyraźnie czujemy dwie rzeczy: po pierwsze, czujemy nacisk tylnych zębów, które stykają się ze sobą, a po drugie,
mięśnie skroniowe napinają się o wiele bardziej niż z ołówkiem w ustach.

Test z ołówkiem wyjaśnia budowę i działanie szyny NTI. Dzięki temu, że szyna NTI jest założona na przednie zęby, nie ma możliwośći, by tylne zęby stykały się i by tworzył się tam patologiczny nacisk. Podczas noszenia szyny tradycyjnej tylne zęby naciskają na siebie za pośrednictwem tej szyny, dzięki NTI natomiast tworzy się przestrzeń między zębami tylnymi (jak i wszystkimi zębami). Tym samym szyna NTI relaksuje mięśnie twarzy i głowy oraz stawy skroniowo-żuchwowe, co przekłada się na zmniejszanie się bólów głowy i migren, a z czasem noszenia szyny NTI, te dolegliwości ustępują. Można powiedzieć, że szyna NTI, w przeciwieństwie do szyny okluzyjnej, zapobiega zaciskaniu szczęk we wszystkich konfiguracjach ich położenia i płaszczyznach.

A (dopiero) teraz do meritum. Leczenie tradycyjną szyną okluzyjną jest nie tylko nieskuteczne, ale może okazać się niebezpieczne z dramatycznymi konsekwencjami. Szczególnie, gdy taka szyna jest modyfikowana przez stomatologa lub protetyka poprzez dodanie plastelinopodobnej substancji, która z czasem zasycha. Dzięki temu zmienia się wysokość szyny. W przeciwieństwie do szyny NTI, szyna okluzyjna może spowodować bardzo negatywne zmiany w obrębie stawów skroniowo-żuchwowych. Może doprowadzić np. do przemieszczenia się kłykci żuchwy lub wybicia ich główek ze stawów. A wtedy bardzo trudno o ratunek. Niestety znam takie przypadki. Zaznaczam, że nie zdarza się to przy normalnym użytkowaniu szyny okluzyjnej, kiedy nie następuje manipulacja wysokością i kształtem szyny. Niemniej osobiście uważam, że można postrzegać leczenie szyną okluzyjną za dość inwazyjne, gdyż może prowadzić do bardzo niekorzystnych zmian w obrębie stawów skroniowo-żuchwowych.

Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że kilka lat temu szyna okluzyjna przyczyniła się u mnie do powstania strasznie silnych migren i bólów głowy, których nigdy wcześniej nie miałem. Po zaprzestaniu leczenia tą metodą, dolegliwości na szczęście ustąpiły. Nosiłem także szynę NTI i na pewno bardziej relaksowała mięśnie twarzy niż szyna tradycyjna, choć, podobnie jak aparat ORA, wpływała u mnie negatywnie na przełykanie, dlatego z czasem przestałem jej używać. Być może nie była odpowiednio zrobiona, gdyż dr Boyd zaznacza, że taka szyna musi spełniać pewne normy wykonania, aby była skuteczna.

Istnieją oczywiście przeciwwskazania do zastosowania szyny NTI, np. zaawansowana choroba przyzębia. Twórca zaznacza też, że czasem wymagana jest drobna modyfikacja szyny NTI, gdyż każdy zgryz jest inny.

W świetle nieskuteczności szyny okluzyjnej i potencjalnie niebezpiecznych efektów jej noszenia, szyna NTI to rozwiązanie naprawdę rewolucyjne w leczeniu bruksizmu i dysfunkcji SSŻ. Jest w końcu odpowiedzią na fiasko metody tradycyjnej oraz wydaje się być owocem dogłębnego, empirycznego, zrozumienia istoty problemu.

Więcej informacji po angielsku znajdziecie pod adresami:
www.nti-tss.com
oraz
www.drjimboyd.com
Czytaj cały wpis »»»

poniedziałek, 4 maja 2009

Aparat ORA w walce ze stresem i bruksizmem - opinia użytkownika

© Lora
Choć stworzony we Francji i nazywany produktem francuskim, opatentowany i atestowany aparat ORA jest dziełem Polki. Aparat ma być swoistym przełomem w profilaktyce bruksizmu i zwalczaniu efektów stresu. Jego działanie polega na przywróceniu prawidłowej pozycji żuchwy oraz odciążeniu mięśni twarzy poprzez trzy proste ćwiczenia wykonywane z założonym na zęby aparatem. Poduszki aparatu tworzą barierę między zębami żuchwy i zębami górnej szczęki, nie pozwalając szczękom zacisnąć się ani zębom wejść w kontakt ze sobą podczas ćwiczeń. Odciążenie i relaksacja mięśni twarzy pociąga za sobą rozluźnienie pozostałych mięśni ciała i wpływa na działanie wszystkich stawów, co ogólnie przywraca całemu ciału naturalną równowagę (fizyczną) i poprawia nasze samopoczucie (równowaga psychiczna).

Z ulotki i ze strony aparatu można wyczytać, że na zaburzenia związane ze stawami skroniowo-żuchwowymi i z nadmiernym napięciem mięśniowym cierpi 80% populacji (bruksizm to wszak choroba cywilizacyjna). Z informacji dowiadujemy się także, że nieprawidłowości w tych obszarach mają wpływ zarówno na naszą równowagę fizyczną, jak i psychiczną. Z doświadczenia wiem, że to prawda. Podobno w wyniku bruksizmu często następuje zablokowanie wydzielania się niektórych hormonów regulujących nastrój (np. serotoniny), co by się zgadzało z tym, na co uskarżają się cierpiący na to schorzenie.

Czy aparat działa? Czy jest skuteczny? Na pierwsze pytanie mogę odpowiedzieć ze stanowczością, że aparat nie pozostawia naszego organizmu obojętnym, więc działanie na pewno jest. Mięśnie twarzy rzeczywiście rozluźniają się. W zasadzie, żeby je zrelaksować wystarczy włożyć aparat do ust i kawałek się przejść. Po wyjęciu czuć różnicę na plus. Podczas ćwiczeń z aparatem można doznać drobnych sensacji typu strzelanie w stawach, które są nieobecne lub nie tak nasilone, gdy wykonujemy te same ćwiczenia bez aparatu ORA. Jako że oddziałuje on na obszar, znajdujący się niedaleko błędnika, można po takich ćwiczeniach odczuwać małe zaburzenia równowagi, które osobiście mam za każdym razem, gdy użyję aparatu. Ważne jest, by po ćwiczeniach z aparatem obrócić się na bok, po czym wstać, a nie wstawać z pozycji "na plecach". Generalnie specjaliści ds. bruksizmu i dysfunkcji stawów skroniowo-żuchwowych zalecają, by zawsze w ten sposób przechodzić z pozycji leżącej do stojącej. Czyli po przebudzeniu się rano, powinniśmy się podnieść dopiero po obróceniu ciała na bok.

Wymieniłem krótkoterminowe efekty działania aparatu. Co z tymi długoterminowymi? Inaczej mówiąc: czy aparat jest skuteczny na dłuższą metę? Niestety, na to pytanie odpowiedzieć nie mogę, ponieważ aparat powoduje u mnie po pewnym czasie użytkowania trudności z przełykaniem. Takie zjawisko da się wytłumaczyć wpływem ORA na wszystkie mięśnie, a szczególnie te, znajdujące się blisko stawów skroniowo-żuchwowych. Przez te sensacje nigdy nie używałem go dłużej niż trzy tygodnie. Niemniej twórcy zapewniają, że korzystanie z tej metody nie ma żadnych skutków ubocznych. Co więcej, panie (a co to za szowinizm? Panów zapewne też) ucieszy fakt, że aparat ORA ma pozytywnie wpływać na urodę. Jak? Zależność zdaje się być tu dość oczywista. Jeśli aparat zapewnia relaksację mięśni, to twarz wygląda na mniej napiętą, a zatem zdrowszą i atrakcyjniejszą.

Osobiście wydaje mi się, że ten aparat może zdziałać dużo dobrego w profilaktyce i leczeniu łagodnego bruksizmu w początkowych jego fazach, ponieważ metoda zdaje się być bezinwazyjna (i tak też zapewniają twórcy). Do leczenia poważniejszych problemów ze stawami skroniowo-żuchwowymi ten aparat się oczywiście nie nadaje. Ale w profilaktyce, jak najbardziej. Zaletą aparatu jest też to, że ćwiczenia nie wymagają dużo czasu. Wg. twórców jednorazowa sesja powinna trwać około dwóch minut. Można ćwiczyć np. trzy razy dziennie, więc każdego dnia poświęcamy zaledwie sześć minut na istotną poprawę naszego zdrowia, jak obiecuje producent.

Wadą jest na pewno wygórowana cena aparatu. 100 zł za kawałek plastiku i trochę gumy? Rozumiem, że płacimy także za patent i technologię, ale cena i tak wydaje się lekką przesadą. Z drugiej strony, jeśli dzięki metodzie znacząco poprawimy komfort naszego życia, to myślę, że kwota nie ma już wtedy aż takiego znaczenia.

Więcej informacji znajdziecie na stronach aparatu ORA: www.ora-lora.com
Czytaj cały wpis »»»

sobota, 2 maja 2009

Biegiem po wydajniejszą jazdę rowerem

© heyjules45 @ flickr, Creative Commons
Jakiś czas temu pojawiły się w sieci "naukowe" doniesienia o zagrożeniach, czyhających na zapalonych rowerzystów. Twierdzono w nich, że rower, rozwijając mięśnie, zaniedbuje układ kostny i stawy. Nie ma w tym w zasadzie nic dziwnego, bo wiadomo, że jedną z zalet (normalnej) jazdy rowerem jest właśnie jej nieobciążający charakter. Nie ma też nic zaskakującego w twierdzeniu, że rozwinięte mięśnie plus słabe kości i słabe stawy to niczym silnik Maserati w budzie Trabanta. Problem tych "naukowych" nowin leżał chyba w sposobie ich przedstawienia przez media. Ukazano jazdę rowerem, jak gdyby była przyczyną osteoporozy i kłopotów ze stawami. Rowerzysta jawił się jako człowiek bardziej narażony na te schorzenia niż "zwykły", mało aktywny fizycznie, "piechur". Sugestia dla rowerzystów była więc następująca: łączcie kolarstwo z innymi formami aktywności, bardziej oddziałującymi na kości i stawy. I ten wpis chciałbym poświęcić tej właśnie uwadze.

Osobiście nigdy nie byłem zwolennikiem biegania. Wynikało to z różnych doniesień, które przedstawiały tę formę aktywności jako zbyt obciążającą stawy nóg, a przede wszystkim kolana. Przeciwnicy biegania proponowali w zamian uprawianie np. powerwalkingu. Osobiście, odczuwając drobne dolegliwości właśnie w kolanach, nigdy nie rozważałem biegania jako sportu dla mnie. Do czasu.

Zawsze uważałem, że jazda na rowerze jest wystarczająca. W końcu i kolarstwo, i bieganie to sporty aerobowe, a jeśli można uniknąć niebezpiecznych przeciążeń, to po co biegać? ;) Empiria jednak wykazała, że bieganie jest zupełnie inne od rowerowania, również pod względem aerobowym. Osobiście czuję się po 40 minutach biegu inaczej dotleniony niż po kilkudziesięciu czy stu kilometrach jazdy rowerem. "Inaczej" w tym akurat przypadku oznacza... no cóż, lepiej. Ciężko to stwierdzić komuś, kto przekłada rower ponad wszystko inne.

W myśl zasady, że praktyka czyni mistrza, uważałem, że najlepszą metodą na poprawę mojej kolarskiej kondycji jest po prostu jeździć więcej. Nie było z tym specjalnego problemu, jako że lata intensywnej jazdy sprawiły, że osiąganie dystansów 140 km jednego dnia (zaznaczmy, że na rowerze xc z oponami 2.1) nie stanowiło problemu. Okazało się jednak, że można lepiej. Po kilku miesiącach biegania 3 razy w tygodniu po 40-60 minut zauważyłem, że moja wydajność na rowerze jest dużo większa. Powiem, że nigdy nie jeździło mi się tak dobrze, jak teraz. Średnie prędkości na dystansie 50 km (głównie asfalt i leśne dukty) urosły z ~22-23 km/h do ~25-26 km/h. Faktem jest, że na taką poprawę mają wpływ też inne czynniki, np. dieta. Uważam jednak, że w moim przypadku kluczową rolę odegrał właśnie jogging.

Bieganie traktuję w tej chwili jako aktywność komplementarną względem kolarstwa. Choć rowerem często jeżdżę dla samego jeżdżenia, to biegam głównie pod kątem wydajności podczas jazdy. Jeśli zastanawiasz się, rowerzysto, czy zacząć biegać (takie pytanie czasem pada na rowerowej grupie dyskusyjnej zwanej preclem), to moja odpowiedź brzmi: naprawdę warto spróbować!

PS. Tym, którzy skojarzyli "rower xc na gumach 2.1" i "głównie asfalt", mam do powiedzenia jedno: niektórych przypadłości nie sposób leczyć ;) Co tu dużo mówić: to jak SUV-y w mieście...
Czytaj cały wpis »»»